Dobry wieczór…

Jakiś czas temu odwiedził nas w Galerii Neon Side niezwykły gość…

Poniżej zamieszczamy fragment rozmowy z panem Januszem Tarantowiczem, jednym z projektantów wrocławskich neonów, w tym tego najbardziej znanego – Dobry wieczór we Wrocławiu.

Cały wywiad będziecie mogli przeczytać już niedługo. 🙂

IMG_5617

***

Daniela Szymczak: Cieszy pana rosnące od kilku lat zainteresowanie starymi neonami, to, że znowu są doceniane, a nawet postrzegane jako dzieła sztuki?

Janusz Tarantowicz: Wie pani, myśmy to traktowali jako normalną pracę, środek do życia i każdy z nas na miarę swoich możliwości i talentu starał się po prostu tę pracę wykonywać dobrze. Nie tworzyliśmy żadnych dzieł sztuki! Zresztą, ja się w tym czasie zajmowałem nie tylko projektowaniem neonów, ale także znaków firmowych, opakowań, metaloplastyką. To był tylko mały epizod w moim życiu…

DS: Długo ten epizod trwał?

JT: Prawie 15 lat. Od 1960 do 74, a właściwie 75 roku, bo kiedy po zrobieniu dyplomu z architektury dostałem pracę w Miastoprojekcie, pozwolono mi skończyć kilka neonowych zleceń.

DS: Od początku wysoko postawił pan sobie poprzeczkę. „Dobry wieczór we Wrocławiu” to był mocny debiut… Jak to się stało, że zajął się pan projektowaniem neonów?

JT: Zaczęło się od tego, że Inco zaprosiło mnie do współpracy jako projektanta lamp. Inco to była ogromna, ogólnopolska firma spowinowacona z kościołem katolickim. Prywatna, ale na tyle prężna, że miała swoje stałe stanowisko na Międzynarodowych Targach Poznańskich. Zajmowali się praktycznie wszystkim: dewocjonaliami, biżuterią, złotnictwem, galanterią metalową (zakład metalowy mieścił się przy ul. Gwarnej, dziś już oczywiście nie istnieje). A ja też robiłem wtedy wszystko, co tylko możliwe i niemożliwe, bo jako architekt obdarzony talentem plastycznym faktycznie miałem duże pole do popisu. Byłem na przykład scenografem teatru studenckiego Politechniki, zajmowałem się wystawiennictwem (byłem głównym projektantem aranżacji ogólnopolskiej wystawy książki w Hali Ludowej), grafiką reklamową, rysowałem do gazet. Bardzo lubiłem rysować! Projektowałem też meble, przede wszystkim metalowe.

DS: Ale co wspólnego z neonami ma projektowanie lamp? Pomijając fakt, że jedne i drugie świecą…

JT: Widzi pani, wtedy nie było jeszcze wydziału wzornictwa przemysłowego na Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych, ta dziedzina praktycznie nie istniała. Więc jak znalazł się ktoś, kto umiał zaprojektować jakiś wzór przemysłowy, był bardzo poszukiwany przez wytwórców. Zaproponowałem im serię trzech lamp: dwie na biurko i jedną stojącą, a oni wykonali prototypy i szybko zawieźli na targi do Poznania. I kiedy okazało się, że dałem sobie radę z tym zleceniem, zwrócili się do mnie z jeszcze jedną prośbą. Zaprowadzili mnie na piętro swojego zakładu, a tam było… stanowisko laboratoryjne produkcji neonów! Nie została ona jeszcze uruchomiona, ale mieli wszystkie komponenty kupione na stoiskach zagranicznych wystawców na Targach Poznańskich, m.in. elektrody i luminofory. I pomyśleli, że rozpoczną taką działalność w Polsce. Kierownik działu wytłumaczył mi, na czym polega proces produkcji, dokumentacja projektowa itp. I powiedział: „Niech pan coś wymyśli”. To był rok 1960…

***

Dodaj komentarz